Uwielbienie dla imienia Bożego (tutaj: wyznawanie, wypowiadanie w modlitwie słów: „święć się Imię Twoje”) może wyłącznie nastąpić wtedy, jeśli poprzedzi je poznanie Go w Jezusie Chrystusie. Kiedy chcę wielbić Jego imię, muszę Go poznać, takim, jakim On sam dał się poznać w swoim Synu, w imieniu swojego Syna.

Ważnym zatem dla naszego dalszego rozważania jest przyjęcie istotnej tezy, że w rozumieniu chrześcijańskim nie można mówić o Bogu „samym w sobie”, jak tylko wcześniej zrozumiawszy Jego łaskawość, dzięki której stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie.

Podobnie też, nie można mówić o chrześcijaninie „samym w sobie”, ponieważ chrześcijanin jest jedynie następstwem tej jedności Boga i człowieka w Jezusie Chrystusie, a przede wszystkim staje się chrześcijaninem oddawszy się całym sobą Bogu w Jezusie Chrystusie. Nie ma żadnego magicznego rytuału, który w sposób automatyczny czyni człowieka chrześcijaninem.

Większość błędów teologicznych można sprowadzić do dwóch typów skrajnych:

a. teologii oddalonej w swojej refleksji od człowieka lub – dokładniej – od człowieka Jezusa Chrystusa,

oraz b. fałszywej „pneumatologii” (nauki o duchu) wyłączającej Boga w Jezusie Chrystusie.

Właściwy porządek poznania.

Przy wyżej postawionych założeniach, zasadnym jest pytanie: dlaczego wyznania wiary pierwotnego Kościoła mają taki porządek prezentacji: Ojciec, Syn i Duch Święty (stworzenie, odkupienie, uświęcenie)?

Należy od razu podkreślić, że za takim porządkiem nie przemawia kwestia „doświadczenia wiary”. Nie zaczyna się go przez zrozumienie stworzenia, następnie nie postępuje się przez odkupienie, a wreszcie przez uświęcenie.

Dlaczego? Ponieważ nie można zrozumieć faktu stworzenia, jak tylko w Jezusie Chrystusie. Stworzenie, rozumiane samo z siebie i samo dla siebie, nie zaprowadzi nigdy do odkupienia, ani też do uświęcenia.

Jeżeli efektywnie chciałoby się mówić o „doświadczeniu wiary” w kategoriach „eksperymentalnych”, to należałoby zacząć od Ducha Świętego, który oświeca nasze serca, abyśmy mogli zrozumieć i odkupienie i stworzenie.

Nie można też mówić o ułożeniu porządku wyznań wiary zgodnie z porządkiem wyrażającym ważność faktów.

Ponieważ wtedy należałoby zacząć od odkupienia.

Nie, Kościół pierwotny zaczął rozważania swych zasad wiary od porządku istoty Boga i w Bogu, tzn. od Trójcy Świętej: Ojca (stworzenia), Syna (odkupienia) i Ducha Świętego (uświęcenia).

Jan Kalwin, wielki teolog Reformacji, w swoich rozważaniach podkreślał, jak nauka o Synu i Duchu łączą się. Ta łączność między pneumatologią (już bez cudzysłowu, tutaj rozumianej jako nauka o Duchu Św.) i chrystologią (nauką o Chrystusie) oznacza, że osoba Chrystusa nie może być oddzielona (rozważana oddzielnie) od dzieła Chrystusa.

Istnieje ścisły związek pomiędzy tym, kim jest Chrystus i tym, czego On dokonał.

Dlatego też jest tak ważnym uświadomienie sobie, że znać Chrystusa zawiera w sobie koniecznie znajomość Jego dzieła przeszłego, obecnego i przyszłego.

Chrystus nigdy nie jest odizolowany, oddzielny, ale zawsze pośród swoich, z członkami Jego ciała - z Kościołem.

Nasze życie.

Nie można też mówić o „Jego” ludziach, chrześcijanach, bez omówienia od razu sedna tego, co życie ich (nasze) łączy z Chrystusem: to nasza śmierć i nasze życie rozegrały się na górze Golgoty i w Zmartwychwstaniu, te dwa tysiące lat temu.

Stwierdzenie to nie jest w najmniejszym stopniu „innowacyjnym”, ponieważ odnosi się do tego, czego od wieków uczył Kościół.

Omawiając/rozważając/poznając fakt boskości Chrystusa, ukrytej pod jego człowieczeństwem, czy też fakt uwielbienia ludzkości przez Jego boskość, jesteśmy jednocześnie zachęceni do pójścia za Nim, do wejścia w historię Chrystusa.

Historia osobista i wspólnotowa chrześcijan (czyli także nasza osobista historia) istnieją jedynie wspólnie z Chrystusem i włączone w historię Chrystusa.

Dla Kościoła pierwotnego samo wymówienie tych dwóch słów „Jezus Chrystus” było pełne treści. Nie było to tylko wspomnienie samego imienia. Wraz z tym imieniem wszystko, cała jego treść były wypowiedziane...

Najstarsze wyznania wiary Kościoła zawierały tylko te trzy słowa: „Jezus Chrystus Pan”. Dla nas jednak, współcześnie, samo wymówienie tych imion nie idzie w parze, w sposób naturalny, z ich rozumieniem. Potrzebujemy powtórnie nauczyć się w szkole Biblii, że imię nie jest jedynie imieniem (oznaczeniem osoby), ale jest samą rzeczywistością osoby.

W Starym Testamencie, to imię Boga (Jahwe) odróżnia go od innych bóstw, bóstw pogańskich.

Imię, przez które Bóg się prezentuje, jest Jego objawieniem, dlatego też Mojżesz prosi, aby imię Boga było mu wyjawione.

Ta sama sytuacja ma miejsce w przypadku Chrystusa.

W Biblii, tytuł który dotyczy danego człowieka (w Starym Testamencie: prorok, król, kapłan; w Nowym Testamencie: ewangelista, apostoł) jest samą istotą życia tego, który go nosi.

Istnieją określone obowiązki związane ze stanowiskiem, z byciem prorokiem, apostołem, królem, kapłanem, które następnie spadają na konkretnego człowieka i jakby biorą go w posiadanie. W optyce biblijnej to nie obowiązek, czy stanowisko należą do człowieka, w taki  sposób, że człowiek mógłby nimi dysponować tak, jak mu się to podoba. Ale to człowiek należy do jego obowiązku, do jego „stanowiska”. To człowiek został wybrany do objęcia go.  Wybrany od początku, jeszcze przed jego urodzeniem. Człowiek został wybrany, aby nosić określony tytuł i aby dokonać to, co ten tytuł mówi.

I obowiązek ten jest trwały...

W imieniu Jezusa jest pełna realizacja tego biblijnego założenia, nie ma w Nim różnicy pomiędzy osobą i imieniem.

Wiemy, że mamy potrzebę bycia zbawionymi, ponieważ istnieje grzech, śmierć, rozpacz i tyle innych strasznych rzeczy.

My sami, w wierze, uznaliśmy i rozpoznaliśmy, że potrzebujemy być zbawieni, ale tylko On sam, Jezus Chrystus, jest naszym Zbawicielem. I co jest równie ważne, rozpoznajemy niezwykły dar Boży: Zbawiciel jest nam dany, poprzedzając nasze ludzkie uznanie potrzeby bycia zbawionymi. Jest to dar Jego niezwykłej łaski.

Nie musimy zatem odpowiadać na szereg pytań „egzaminacyjnych”: Czym jest ludzkość? Kim jesteśmy? Co myślimy o Chrystusie?

Musimy natomiast - i to całkowicie wystarczy - przyjąć i iść w życiu za świadectwem, które Bóg zawarł w istnieniu Zbawiciela.

To z Jego imienia i dzięki Niemu uczymy się, akceptujemy Kim On Jest i kim my sami jesteśmy.

Porządek myślenia dla chrześcijanina, mającego nauczyć się, przyjąć najważniejsze dla niego prawdy nie jest zatem następujący: my, a potem Chrystus.

Nie, porządek właściwy jest ten właśnie: najpierw Chrystus, potem my!...

Próba konkluzji…

A zatem, cała tajemnica, cały cud Wcielenia daje się poznać, jest nam dany do poznania w tym imieniu: Jezus Chrystus - Zbawiciel.

Jesteśmy zbawieni w chwili, w której przyjmujemy, czynimy naszą świadomość, że mamy Zbawiciela i w ten sposób odkrywamy, że musimy być zbawieni!

Chodzi tu o konkretny fakt istnienia Kogoś, nie o jakąś ogólną ideę (nawet najbardziej budującą).

Nie chodzi tu nawet o jakąś „religię”, w jakiej ludzkość miałaby odnaleźć wszystkie swoje troski i iluzje.

Wydarzyło się coś konkretnego, ale dzieje się także nadal w i dzięki osobie Tego, który nosi imię Zbawiciela – w Jezusie Chrystusie.

Wiara w imię Jezusa nie może zatem być jakąś ogólną znajomością relacji między Bogiem i człowiekiem, ale jest bezpośrednią relacją między człowiekiem wierzącym i osobą Tego, który nosi imię zbawiciela.

Wiara będzie dla człowieka akceptacją faktu, który dokonał się w tej jedynej osobie Zbawiciela.

Jeżeli zatem w takim duchu, z taką świadomością uwielbiania Pana, wielbimy Go w Jego imieniu („święć się imię Twoje”), to dokonujemy tego dzięki świadomości tego, co dokonał dla nas w Jezusie Chrystusie. W imieniu Jezus dał On poznać swoją moc i swoją miłość.

To wyznając i uwielbiając, oraz oddając się tej Jego miłości możemy w pierwszym rzędzie wielbić Go, przedstawiając Mu w dalszej kolejności wszystkie nasze sprawy, bo dzięki poznaniu tego imienia możemy mieć głęboką ufność, że nie tylko nas słucha, ale i wysłuchuje.

Tomasz Pieczko, Augustinus 54