Nasz obecny numer pisma „Augustinus” stara się zaprezentować kilka myśli o kryzysie, jako o zjawisku obecnym (a przynajmniej dostrzeganym) w większości dziedzin naszego życia.

Kiedy mówi się potocznie o kryzysie, to wyraża się tym samym rodzaj niepokoju i bezradności wobec sytuacji, które od nas nie zależą, ale które będą (a przynajmniej mogą) mieć na nas wpływ negatywny; wywołać niedobre skutki w naszym życiu, w bardzo różnych sferach tego życia. Kryzysów się boimy. To zasadna reakcja. Kiedy jednak się pojawiają, postawy wobec ich zaistnienia mogą być zróżnicowane.

Większość zna słowa Jezusa Chrystusa, który mówi: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie (Mateusza 11,28).

Są to rzeczywiście słowa piękne, pełne nadziei. Gwarantują ukojenie tym, którzy są przeciążeni sytuacjami życiowymi ponad ich siły. Gwarantują ukojenie w bliskości Jezusa, który dla takich osób ma szczególną uwagę, okazuje im szczególną troskę.

Co do takiego rozumienia tego tekstu nie ma w zasadzie wątpliwości.

Zapomina się jednak o tym, co zdanie, wyrażające Jezusową opiekę, poprzedza. Chodzi o to, o tych, którzy tworzą sytuacje prowadzące innych do udręczenia ponad siły i do ewentualnej na nie reakcji. Tej kwestii chcę się nieco przyjrzeć…

W poprzednim moim artykule starałem się zaprezentować biblijne postrzeganie pojęcia „kryzys” (zachęcam do przeczytania drugiego mojego tekstu w tym numerze), a które to postrzeganie może (a wręcz powinno) wpłynąć na wyprowadzenie z sytuacji negatywnej możliwie najlepszych wniosków i dalej działań naprawczych, zmieniających to, co jest powodem „kryzysu”.

Wyobraźmy sobie konkretne sytuacje kryzysu (w rozumieniu potocznym, czyli napięcia pełnego niepokoju i cierpienia), które mogą mieć za źródło jakieś nasze wyraźnie złe działanie lub celowe zaniechanie. Najczęstszym bywa kryzys relacyjny. To sytuacja, gdy dwie osoby (lub więcej osób), wcześniej mające dobry kontakt, popadają w konflikt. Sytuacja ta dotyczyć może rodzin, małżeństw, przyjaciół, całych grup ludzkich (w tym Kościołów)…

Kiedy Pismo mówi o kryzysie w kategoriach ważenia, osądzania sytuacji, by wydobyć ukrytą prawdę, to jest to zachęta do takiej analizy sytuacji określanej mianem kryzysu, w której pierwszym działaniem winna być analiza, odarta z możliwych zafałszowań, mająca doprowadzić do prawdy „diagnostycznej” i działań naprawczych.

Co przez to rozumiem? Podam przykład: wyobraźmy sobie związek osób, który przeżywa sytuację nazywaną przez nich samych kryzysem. Co to oznacza? Np. że teraz źle im się rozmawia, mają poczucie blokady w swobodnej dotąd komunikacji, a nawet mogą mieć poczucie, że dawniej istniejące pomiędzy nimi zaufanie gdzieś zagubiło się.

Pamiętamy sytuację z 1 Mojżeszowej/Rodzaju 3,8-10?: A gdy usłyszeli szelest Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie w powiewie dziennym, skrył się Adam z żoną swoją przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu. Lecz Pan Bóg zawołał na Adama i rzekł do niego: Gdzie jesteś? A on odpowiedział: Usłyszałem szelest twój w ogrodzie i zląkłem się, gdyż jestem nagi, dlatego skryłem się.

Z poprzedzających wersetów tego rozdziału mogliśmy wnieść, że relacja między Bogiem, a Adamem i jego żoną, była pełna zaufania. Zaufanie to jednak gdzieś prysło (nie tyle zostało zachwiane ze strony Boga, ale ze strony obojga prarodziców). Z jakiego powodu? Oczywiście znamy odpowiedź: nieposłuszeństwo Bogu, który – ochronnie – zakazał im jedzenia z drzewa poznania dobra i zła. Bóg zakazał określonego działania w trosce i z zaufaniem (nie wprowadził dodatkowych zabezpieczeń, czy blokad wokół drzewa!), a Adam i Ewa mieli w zaufaniu rozkaz ten (w sposób wolny) realizować. Zawiedli jednak i nadużyli zaufania Bożego.

Możemy zatem mówić o sytuacji „kryzysu”, która powinna – w rozumieniu biblijnym – doprowadzić do rozdzielenia elementów fałszu, zaciemniających prawdę, aby ją ujawnić, by poszukiwać innego rozwiązania zaistniałego dramatu. Co jednak zrobił Adam? Niejako automatycznie, nie podejmując się nawet najmniejszej analizy swojego postępowania, natychmiast zrzucił winę na kobietę: „to ona jest winna, to ona podała mi owoc, a ja tylko jej wysłuchałem”… Jakby chciał powiedzieć, że nie wiedział co robi (w roztargnieniu, w nieuwadze…), że cała odpowiedzialność spoczywa na Ewie…

Nie zdobył się na jakąkolwiek próbę „zważenia” sytuacji, swoich motywacji niezachowania zakazu Bożego; nie wykazał najmniejszego starania o ocenę swojego działania.

Od razu odrzucił od siebie winę; przerzucił ją na najbliższą mu osobę, licząc…. No właśnie na co? Że owa najbliższa osoba poniesie za niego karę? Że wywoła wrażenie, że cały proces odbył się w taki sposób, który zwalniałby go (kosztem Ewy) z odpowiedzialności?

Jak wiemy następstwa takiego postępowania okazały się katastrofalne.

Wspominam o tej intrygującej historii biblijnej, chcąc przedstawić klasyczny mechanizm ludzki, który nie pozwala, blokuje przeżycie „kryzysu” w sposób prowadzący do prawdy, a w konsekwencji do poszukiwania prób naprawy tego, co niesie ból i cierpienie. Mechanizm ucieczki przed prawdą.

Kiedy Jezus zachęca tych, którzy są przemęczeni, aby przyszli do Niego, to nie odcina zupełnie konieczności przyjrzenia się temu, co spowodowało tak ogromne obciążenie. Przecież nie wynikło ono z własnego wyboru. Kto chce cierpieć, być obciążonym nad miarę? Wszyscy, myślący zdrowo, nie podejmą się dźwigania ciężarów, które są ponad ich siły. Będą jednak tacy, którzy te ciężary innym zgoła chętnie narzucą…

W tym właśnie kontekście możemy i powinniśmy przypominać o biblijnym rozumieniu pojęcia „kryzys”, który jest punktem wyjścia do budowy nowej rzeczywistości. Do przemyślenia własnych działań i ich skutków. Do właściwego ustawienia priorytetów w życiu. Jezus istotnie mówi, że jest opoką dla uciemiężonych, ale dlaczego nie można mówić o ciemiężących, aby poddali osądowi (kryzysowi) ich aspiracje i dążenia, i by mieć odwagę te międzyludzkie ciężary zmienić?

To niełatwe zadanie. Prawdziwie wymagające odwagi. Jeśli w przywoływanym przez nas tekście z 1 Mojżeszowej/Rodzaju Adam i Ewa zawiedli (nie chcieli poddać osądowi swojego działania, przeanalizować, wydzielić prawdę), to czy także nam, współcześnie, nie będzie równie trudno? Z pewnością. Zwłaszcza, że dzisiaj proponowane modele funkcjonowania człowieka zdecydowanie nie zachęcają do jakiegokolwiek wysiłku ponad tym, który zapewnia maksymalizowanie efektu skupionego na egoistycznie pojmowanym dobru.

Mamy jednak instrument o ogromnej wartości w rękach. Jest nim Słowo Boże. To Słowo, które właśnie radykalnie zniechęca do omijania wszelkiej refleksji nad życiem, które wciąż na nowo zachęca do spoglądania głębiej i dalej w życie.

Zasadą działania chrześcijanina jest oparcie się o analizę pytania Jezusa zadanego uczonemu w piśmie, który chciał, by został mu określony horyzont odpowiedzialności międzyludzkiej. Jemu właśnie Jezus opowiedział słynną opowieść o dobrym Samarytaninie, zakończył ją pytaniem: Który z tych trzech, zdaniem twoim, był bliźnim temu, który wpadł w ręce zbójców? (Łukasza 10,36). To znaczy: nie pytaj mnie kto jest dla ciebie bliźnim (czytaj: wobec kogo jesteś zobowiązany do pozytywnego działania), a raczej to ty dowiedz, że jesteś bliźnim drugiego (analizując każdy „kryzys”, twój lub czyjś, jako okazję i konieczność oddzielenia fałszu od prawdy, dla ukazania prawdy, by dążyć do naprawy tego, co powoduje niepokój, ból, cierpienie).

Żyjemy w świecie, w którym coraz bardziej musimy na sobie polegać, czy tego chcemy czy nie. Jesteśmy coraz bardziej od siebie zależni. Kryzys nie jest, tak jak czasem chce nam się wmówić, wynikiem nieprzewidywanych okoliczności. Jest przede wszystkim konieczną okazją do spojrzenia prawdzie w oczy; do spojrzenia w prawdzie na siebie, na innych, na otaczającą nas rzeczywistość. Do spojrzenia nie po to, by tylko poddać tę rzeczywistość krytyce, ale by dzięki pełnej mocy miłości Boga jedynego próbować tę rzeczywistość zmieniać. Dla siebie, wraz z innymi; nie dla siebie - wbrew innym.

Tomasz Pieczko, Augustinus 57